Pamiętacie swoje pierwsze dni we wspólnocie? Podczas mityngów widziałem ludzi, o których myślałem, że im się już wszystko udaje, a tym jedynym, który jest skazany na nieustające pasmo porażek, jestem ja sam. I to pomimo tego, że wspólnota jawiła się mi jako coś, na co czekałem lata.

Zaraz po terapii osiadłem w Poznaniu i tu mogłem się „ocierać” o postaci znaczące w historii AA w Polsce. To byli zarówno alkoholicy, jak i profesjonaliści: Maria Grabowska, Maria Matuszewska, dr Andrzej Rachowski, Maria Pawłowska, dr Danuta Dudrak, Sława Majewicz i wielu innych. Ktoś kiedyś powiedział, że żeby nie wytrzeźwieć w Poznaniu, to musiałbym się z niego ewakuować!

Przez cztery lata obce mi było myślenie kategoriami intergrupy, regionu, służby krajowej. Potrzebowałem czasu. Oddawałem się służbie w grupie macierzystej. W 1999 roku Poznań był gospodarzem Złotu Radości – Święta Zdroju z okazji 25.lecia AA w Polsce. Na mityngach grupy „Centrum”, a wcześniej „Sancji” pojawiali się ludzie zaangażowani w przygotowanie tego wydarzenia: Andrzej „Plastyk”, Andrzej „z Wielkiej”, Rysiu, Marek, Jędrek, Romek „Pszczoła”. Wielu z nich nie ma już wśród nas. Mówili, namawiali, zachęcali do włączenia się w organizację zlotu. Ponieważ wiedziano, że dosyć sprawnie posługuję się językiem rosyjskim, to dostałem zadanie przygotowania informacji w tym języku dla gości zza wschodniej granicy: Ukrainy, Białorusi, Rosji, Litwy, Łotwy. Nie mieliśmy możliwości przygotowania informacji w językach poszczególnych krajów, a język rosyjski wydawał się pożyteczny. Nie dysponowaliśmy literaturą AA w tym języku, a powszechnie dostępne słowniki absolutnie nie ułatwiały zadania, bo „język aowski” był w nich niedostępny. Nie było Internetu, dzięki któremu moglibyśmy skorzystać z jakiegokolwiek translatora i pamiętam, że w mieszkaniu Błażeja stukałem litera po literze znaki cyrylicy, aby przygotować garść podstawowej wiedzy dla gości zlotu. Woziłem gość ze Wschodu na mityngi, oprowadzałem po mieście, tłumaczyłem ich wystąpienia na tyle, na ile pozwalała mi moja umiejętność posługiwania się wspólnotowym językiem. Zdarzały się sytuacje zabawne, ale i te stawiające nas w pełnej gotowości, kiedy jeden z gości z Łotwy zawieruszył się na Starym Rynku i w żaden sposób nie mogliśmy go zlokalizować.

Minęło pięć lat i pojechałem z żoną, która była w zaawansowanej ciąży, na zlot 30.lecia AA w Krakowie. Jakaż była nasza radość, kiedy na skrzyżowaniu ulic przed AWF-em w Krakowie spotkaliśmy gości ze Wschodu, których poznaliśmy w Poznaniu pięć lat wcześniej. Już jako powiernik czynnie uczestniczyłem w przygotowaniach do 35.lecia AA we Wrocławiu. Region Dolnośląski spisał się „na medal”.  Potem był zlot z okazji 40.lecia w Warszawie, który także dla mnie był bardzo ważny, bo towarzyszyła mi i Marta i 9.letnia wówczas córeczka. Kiepskie zdrowie nie pozwoliło mi być w Katowicach.

Zapewne kulisy przygotowań do takich zlotów nie są zbytnio ciekawe dla każdego członka wspólnoty, ale takie wydarzenia mają dla mnie wartość nieprzemijającą – podczas nich zawsze spotykam kogoś, kogo nie widziałem kilka lat i dla takiego momentu warto pojechać na kolejny zlot, by dać sobie kolejną szansę na radosne spotkanie. Choć pamięć już nie ta, to po to mamy języki i zapas słów, żeby sobie przypomnieć okoliczności pierwszego spotkania. Jeśli nie zdarzyło się Wam coś podobnego, to najbliższa okazja jest w 2024 roku w Poznaniu.

Franek AA

Scroll to Top